Pierwsze wrażenia
Długo zastanawiałam się o czym powinien być pierwszy post, czy o mnie czy może od razu zacząć z grubej rury i napisać o jakichś szokujących różnicach kulturowych? Zróbmy więc dwa w jednym, krakowskim targiem.
Mieszkam w Meksyku już od 5 lat i od początku staram się obserwować i wyciągać wnioski. O tym kraju krąży wiele plotek, w Internecie znajdziecie masę clickbaitowych publikacji o poucinanych głowach, porwanych turystach, handlu ludźmi i narkotykami lub ewentualnie trochę stereotypowych opisów Meksykanina w sombrero na głowie siedzącego pod wielkim kaktusem i jedzącego burrito. Mój blog, zarówno ten jak i vlog na YouTube powstał po to, by pokazać Polakom jak tu jest naprawdę. Bez upiększeń ani szukania sensacji.
Los zaprowadził mnie do Veracruz, dużego portu leżącego nad Zatoką Meksykańską, nie mającego nic wspólnego z tak chętnie odwiedzanymi przez Polaków Cancun czy Tulum. Nie znajdziecie tu karaibskich plaż ani kolorowych klimatycznych uliczek, miasto jest dość przeciętne, mocno zaniedbane i zdecydowanie przereklamowane. Ma jednak swój urok, kolonialna architektura robi swoje i mimo, że domy są obdrapane to jednak całość przypomina Hawanę a Centrum Historyczne, gdyby je odmalować, mogłoby być prawdziwą perełką.
Jestem tu, ponieważ trafił mi się meksykański mąż, a jak to mówią: serce nie sługa. Meksyk przyjął mnie niezwykle ciepło (dosłownie, w Veracruz temperatury rzadko spadają poniżej 30 stopni) i życzliwie. Praktycznie od razu dostałam kilka propozycji pracy i zdecydowałam się na etat w tutejszej orkiestrze symfonicznej. Na początku warto mieć coś stałego, żeby mieć trochę spokoju finansowego i nawiązać nowe przyjaźnie. Musiałam też podszkolić mój hiszpański bo, tu pierwszy szok: mało kto mówi w Veracruz po angielsku. W sklepach, restauracjach, w biurach a nawet w urzędzie imigracyjnym z nikim nie byłam w stanie porozumieć się po angielsku w najprostszych sprawach i nie ukrywam, że było to dość frustrujące. Na szczęście znałam już podstawy hiszpańskiego i całkiem dużo rozumiałam, pozostało tylko przełamać bariery w mówieniu.
Poza pogodą mocno dał mi się we znaki hałas panujący na ulicach i w sąsiedztwie, Meksykanie kochają głośną muzykę i imprezy na świeżym powietrzu i zdarzało się, że na chodniku pod naszym domem fiesty trwały do rana a ja mam bardzo lekki sen. Próby negocjacji z sąsiadami nie przynosiły rezultatów, nauczyłam się więc spać z zatyczkami do uszu. I od razu świat stał się piękniejszy.
Meksykanie generalnie są bardzo otwarci i niesamowicie uprzejmi, na każde zdanie przypada kilka zwrotów grzecznościowych oraz zdrobnień, nigdzie nie spotkałam się z krępującą ciszą jak to bywało np. w polskich windach. Tutaj ludzie uwielbiają rozmawiać i mówienie sobie „dzień dobry” jest czymś niezbędnym, no chyba że chcecie wyjść na źle wychowanych. Jednak czy aby na pewno z łatwo tu znaleźć przyjaciół? Wrócimy do tego z kolejnych postach.
Kolejne rzeczy, które mnie tu zaskoczyły:
-ceny – nie wszystko jest tak tanie, jak legenda głosi. Za niektóre produkty zapłacicie DUŻO więcej niż w Polsce
-biurokracja – jeśli uważacie, że Polska niedługo utonie w papierach to pomnóżcie to przez 10 i otrzymacie Meksyk.
-fatalna oferta banków – już nawet nie chodzi o wysokie prowizje, ale o brak wielu praktycznych rozwiązań oraz tragiczny wprost poziom zabezpieczeń danych.
-brak chleba w sklepach – tzn. jest chleb ale… głównie słodki! A jeśli nie to jest biały jak śnieg, kruszy się przy krojeniu i po 1 dniu nadaje się już do wyrzucenia.
-transport publiczny level hard – autobusy miejskie są w fatalnym stanie technicznym i aż strach do nich wsiadać. Ale za to są tanie.
-bardzo długi tydzień pracy – na pełnym etacie pracuje się tu 48 godzin tygodniowo, a dni wolnych jest bardzo mało.
-brak chodników- wszyscy chcą wszędzie dojechać autem a chodzenie pieszo to kara boska.
-punktualność – „ahorita” usłyszycie średnio co drugie zdanie, słowo to oznacza przestrzeń w czasie pomiędzy „teraz” a „nigdy”, co w praktyce daje Wam zerową gwarancję, że w ogóle się doczekacie
-rękodzieło – coś najpiękniejszego na świecie! Zakochałam się od pierwszego wejrzenia w kolorowych haftowanych bluzkach, sukienkach, torbach, ręcznie malowanych butach i meblach, szok! Jestem totalną fanką i moja szafa pęka w szwach. Kiedyś Wam pokażę.
-poziom obsługi – praktycznie wszędzie obsługa jest po prostu znakomita, nigdzie indziej na świecie czegoś takiego nie widziałam i pewnie nie zobaczę.
-kawa – absolutnie genialna, z lokalnych plantacji.
-ogromne spożycie Coca Coli i innych słodzonych napojów. W Meksyku od lat wzrasta ilość osób z otyłością i nadwagą, właśnie za sprawą tzn refrescos. Nie ma dnia bez Coca Coli, przeciętnie wypija się jej tu 150 litrów rocznie na osobę. Masakra!
-telenowele kłamią – jeśli je kiedyś oglądaliście, to musicie wiedzieć, że nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Nie ma tu zbyt wielu osób białych, w co karze nam wierzyć Televisa, największa stacja telewizyjna produkująca telenowele.
-makijaże i fryzury – Meksykanki kochają się stroić i malować, sztuczne rzęsy, wysokie obcasy, mocny make up to norma, nawet we wczesnych godzinach porannych.
Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, jednak na pierwszy raz chyba Wam to wystarczy. Każdy kraj ma swoje plusy i minusy, Meksyk nie jest tu wyjątkiem. Czy jestem tu szczęśliwa? Tak! Tęsknię za Polską? Zależy za czym, rodzina i przyjaciele, polski chleb, złota jesień, moje ulubione miejsca – tak, oczywiście, chyba jak każdy emigrant. Mój dom jest pełen zdjęć bliskich, pamiątek, na półce stoją polskie książki, do moich kotów mówię po polsku. Skupiam się jednak na tu i teraz, Meksyk popycha mnie ku temu co nowe i nieznane. Jest tu przecież tyle do odkrycia!
3 komentarze
Monika
Świetny wpis, bardzo przyjemnie się czyta 🙂
linianocna
Dziękuję, bardzo się cieszę i oczywiście zapraszam częściej 🙂
tezMonika
Dzien dobry! A to ciekawe gdzie nas rzucaja losy. Opowiesci prawdziwe to jest to, chociaz opowiesci turystyczne jakby bardziej kolorowe… Bez dobrego ciemnego chleba nie potrafilabym zyc. Poprosze wiecj o kotach;)
Pozdrawiam!