Bez kategorii,  Problemy Meksyku

Gringo go home czyli dlaczego Meksyk nie lubi Amerykanów

Jeden z artystów graffiti namalował ogromny napis „Gringo, wracaj do domu” w dzielnicy Roma (Miasto Meksyk), jednej z najbardziej popularnych wśród turystów i cyfrowych nomadów, natychmiast wielu innych poszło w jego ślady, wyrażając wrogie nastawienie do Amerykanów, i to nie tylko na murach ale i w mediach społecznościowych i podczas ulicznych manifestacji. Skąd ta nagła fala niechęci w kierunku obywateli USA?

Meksykanie nigdy nie darzyli swoich sąsiadów z północy szczególną sympatią, jednak ograniczali się do prześmiewczych, ironicznych komentarzy i dodawania kilku dolarów do rachunku, bo przecież robienie „wroga” w konia to nie grzech. Obecnie jednak zjawisko to przybrało na sile i przerodziło się w jawne okazywanie niechęci zaczynające niebezpiecznie skręcać w kierunku nienawiści i agresji. Coraz wyraźniej widoczna jest polaryzacja społeczeństwa i dzielenie przebywających tu osób na „prawdziwych Meksykanów” i „gringos-nowych kolonizatorów”.

Przyczyną obecnego przesunięcia w nastrojach publicznych są gwałtownie rosnące ceny mieszkań co w wielu przypadkach doprowadza do konieczności wyprowadzki lokalnej społeczności do tańszych lokalizacji. Mówimy tu o ludności, która często od pokoleń zamieszkiwała daną dzielnicę, obecnie za sprawą ogromnych podwyżek czynszów, modernizacji dzielnic oraz wzrostu cen produktów i usług w okolicy nie może sobie już na to pozwolić. Jednak przybycie większej liczby obcokrajowców nie jest głównym powodem, dla którego ceny mieszkań w Meksyku wzrosły o 247% w ciągu ostatnich 15 lat. Potwierdza to fakt, że ceny mieszkań w stolicy kraju rosły wolniej od czasu pandemii, podczas gdy liczba digital nomadów wzrastała.

Ekonomiści sugerują, że prawdziwą przyczyną kryzysu jest brak mieszkań, pogłębiony przez polityki rządowe, które poważnie ograniczyły budownictwo na początku lat 2000. Meksyk musi budować około 50 000 domów rocznie, aby sprostać popytowi, ale udaje się osiągnąć tylko ułamek tej liczby. A mieszkania w niższych cenach są rzadkością, stanowiąc zaledwie około 12% nowych inwestycji budowlanych w stolicy. Koszty materiałów budowlanych, szczególnie tych lepszej jakości, zezwoleń, często łapówek za otrzymanie zgody na budowę, wysokie podatki – to wszystko sprawia że tanie budownictwo w tym kraju to praktycznie fikcja a obecność cyfrowych nomadów w żaden sposób na to nie wpływa.

Ilu jest cyfrowych nomadów w Meksyku?

Meksyk ma populację około 130 milionów, a stolica około 9 milionów choć tak naprawdę nikt tego nie wie, mówi się nawet o 25 mln mieszkańców. W 2020 roku w kraju przebywało około 6,3 mln cudzoziemców pracujących zdalnie a to zaledwie 0,04% populacji. Według oficjalnych danych tylko w 2021 roku nomadzi zostawili ślad ekonomiczny o wartości 3,9 miliarda pesos (523,4 miliona dolarów), co stanowiło 15% całkowitych dochodów Miasta Meksyk z turystyki. Są to wyłącznie dane szacunkowe jako że jak wiadomo w Meksyku spora część usługodawców działa w szarej strefie i ich przychody nie są nigdzie rejestrowane, te biznesy nie płacą podatków, nie wystawiają faktur, trudno więc policzyć ile dokładnie pieniędzy nomadzi pozostawili w stolicy.

W czym więc problem?

Wyobraźcie sobie następującą sytuację: pracujecie zdalnie i możecie mieszkać w dowolnym miejscu. Co wybierzecie? Oczywiście będzie to kraj uważany przez Was za stosunkowo tani i egzotyczny- tak właśnie Amerykanie postrzegają Meksyk. Przeliczając dochody w dolarach na peso meksykańskie osoby takie stać na najlepsze dzielnice i nawet niespecjalnie muszą się targować. A jako że każdy lubi przebywać w ładnych bezpiecznych miejscach, pełnych klimatycznych knajpek, blisko centrum, gdzie na dodatek łatwo porozumieć się po angielsku, wybór cyfrowych nomadów pada na ogół na przepiękne i zielone dzielnice Condesa i Roma, które to w latach pandemii chyba jako pierwsze zapełniły się cudzoziemcami a ceny skoczyły w kosmos. I chociaż nomadzi mogą nie być głównym czynnikiem wypychającym Meksykanów z rynku mieszkaniowego, miejscowi, którzy mają szczęście posiadać nieruchomości w tych popularnych dzielnicach, mogą zarabiać trzykrotnie więcej na wynajmie właśnie cudzoziemcom, nawet przy wysokich wskaźnikach rotacji najemców. Właściciele wolą podnieść cenę i poczekać aż pojawi się jakiś gringo niż wynająć taniej lokalnemu najemcy. No cóż, takie są prawa rynku jednak Meksykanie są tym zjawiskiem coraz bardziej sfrustrowani. W ich własnym mieście ceny są dla nich nieosiągalne, kozłem ofiarnym stał się gringo. Ale czy słusznie?

Czytałam wiele artykułów na temat etyki podróżowania właśnie w kontekście gentryfikacji i zastanawiałam się czy obwinianie przyjezdnych o ten problem ma sens? W idealnym świecie każdy turysta miałby wiedzę na aktualne tematy społeczne i ekonomiczne danego kraju lub regionu, wykazywałby się wrażliwością i zrozumieniem dla potrzeb lokalnych mieszkańców, szczególnie tych o niskich dochodach, swoje wybory opierałby właśnie na tej wiedzy. Wszyscy jednak wiemy że to utopia. Mieszkam w Meksyku od ponad 6 lat i nadal zrozumienie pewnych zjawisk jakie mają tu miejsce sprawia mi kłopot, czego więc oczekiwać od osób dla których ten kraj to tylko kolejne miejsce na liście do spędzenia kilku miesięcy max i to bez znajomości języka? Trudno oczekiwać, że osoba pracująca zdalnie bardziej przejmie się losem lokalnej ubogiej społeczności niż własnym komfortem, tym bardziej że tego typu praca jest tu jak najbardziej legalna. Jeśli rząd Meksyku nie zadbał o potrzeby własnych obywateli, jeśli to meksykański właściciel mieszkań czy restauracji podnosi ceny zachęcony popytem wśród obcokrajowców, jeśli to Meksykanie sami sobie taki rząd wybrali, dlaczego winnym jest Gringo?

Nie wiem. Moim zdaniem łatwiej jest winić przybyszów by móc dalej ignorować problem który tkwi dużo głębiej w tkance meksykańskiego społeczeństwa i w ich mentalności. Meksykanie czują się bezradni wobec własnych polityków i wylewają swoje frustracje na przybyszów z USA, jest to jednak niezwykle powierzchowne podejście do sprawy i nikomu na dobre nie wyjdzie. „Gringo go home” krzyczą tytuły prasowe, ulotki rozwieszane na słupach i budynkach, nawet niektórym moim znajomym nieszczęśni gringos zaczęli nagle przeszkadzać. Kiedy mówię im, że spora część Amerykanów mieszkających w Meksyku ma tutaj legalną pracę, zarabia w pesos, płaci podatki (co w tym kraju jest ewenementem jako że podatki płaci jedynie 16% osób pracujących!), mówi po hiszpańsku i zintegrowała się ze społeczeństwem, na ogół następuje cisza lub próba odwracania kota ogonem że „my nie mamy na myśli wszystkich tylko tych którzy zarabiają w dolarach a wydają w pesos”. I znów wracamy do punktu wyjścia: to meksykański rząd na taką sytuację pozwala. Może wyjściem byłoby wprowadzeniem specjalnych wiz dla cyfrowych nomadów? A może preferencyjne ceny wynajmów w budynkach komunalnych dla Meksykanów? My Polacy na własnej skórze przeżyliśmy epokę komunizmu i kontrolowanych odgórnie cen, stąd na tego typu pomysły reagujemy sporą dozą sceptycyzmu. Gentryfikacja dotyka wszystkich światowych metropolii, mało kogo stać na mieszkanie w centrum Paryża czy Nowego Jorku. Meksyk do tej pory jakoś się uchował ale jak widać nic nie trwa wiecznie i może pora pogodzić się z zasadami wolnego rynku?

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *